Po roku odliczania nadszedł czas na mój trzeci, a lubego pierwszy Copernicon. Jechaliśmy z Gdańska Polskim Busem, w którym kierowca "za karę" (źle podany numer rezerwacji) posadził nas na jedynych miejsca na dole, tuż za sobą, czyli w miejscu nieoficjalnie zwanym Piwnicą pod Baranami. Siedzieliśmy z kuzynką lubego, która busem jechała do Katowic a w dalszej perspektywie na żeglarski urlop na Słowenii. Dostaliśmy później od niej wiadomość, że raczyłam w busie niechcący porzucić arafatkę, która została zabrana przez nią na żagle. Mam nadzieję, że chusta się dobrze bawi i przyśle jakieś zdjęcia.
Byliśmy na miejscu po południu, więc poszliśmy prosto do punktu akredytacyjnego w Colegium Maius. Prosto, czyli z przystankami tylko na tanią książkę (obowiązkowo w każdym odwiedzanym mieście) i jedzenie w Starym Metropolis, gdzie calzone wygląda jak smok.
Akredytacja przebiegła sprawnie, o tak stosunkowo młodej godzinie nie było jeszcze kolejek. W drodze do sleeproomu (inna szkoła niż w latach poprzednich, niestety) wzbudzaliśmy już zaufanie para-stalkerskim strojem - na tyle, że jadący z naprzeciwka samochód nagle zjechał na chodnik, wychylił się z niego zatroskany o swoje pociechy człowiek i poprosił, żebyśmy się zaopiekowali siedzącymi w aucie małolatami, "bo one idą tam, gdzie wy!" - jednak nie skorzystaliśmy z propozycji babysittingu.
Odnoszę wrażenie, że w tym roku położono mniejszy nacisk na bezpieczeństwo - w poprzednich latach przy wejściach do budynków byli ochroniarze sprawdzający identyfikatory, zdarzały się też opaski na rękę - w tym roku uczestnicy posługiwali się jedynie identyfikatorami zawieszonymi na smyczach, które łatwiej zarówno zgubić/zniszczyć, jak i oddać komuś.
Z mojej perspektywy tegoroczna edycja nie była najlepszą pod katem organizacji, usłyszałam również sporo zbliżonych opinii od innych uczestników - szczególnie urzekła mnie historia gościa z przepustką "Media", który z braku gżdaczy pomagał zdobywać papier toaletowy w jednym z budynków. Z jakiegoś powodu bowiem w Collegium Minus gżdacze okresowo wykazywali się cechami wzorowego kibica pokera - byli cisi, bezwonni i prawie niewidoczni. Ci, których udało się napotkać i o coś zapytać, na ogól byli całkiem pomocni.
Z jakiegoś powodu (konkretnie z racji stalkerskich strojów) sami wyglądaliśmy na kompetentnych i służyliśmy radę i informacją, zwłaszcza w sobotę przed paradą Star Wars. Parada ruszała o godzinie 11.00 z Rynku Nowomiejskiego w stronę ratusza, postanowiliśmy się więc na nią zaczaić przy wylocie ulicy Szerokiej w Rynek Staromiejski. Wtedy to opadła nas chmara "zwykłych śmiertelników", którzy paradę chcieli zobaczyć i każdy freak i przebieraniec w ich oczach uchodził za obeznanego w temacie.
Sama parada weszła na Rynek przy dźwiękach granego przez orkiestrę When The Saints Go Marching In, prowadzona przez Dartha Vadera w eskorcie Straży Miejskiej. Bardzo pozytywna była ilość przebranych dzieciaków, maszerująca przed połączonymi oddziałami Legionu 501, Eagle Base i Manda'Yaim - widziałam też m.in. Amidalę i Anakina z maluchem w wózku (gdzieś był błąd, nie były to bliźniaki) i Jabbę, próbującego nadążyć za resztą. Pochód zamykali cosplayerzy Coperniconu.
Najciekawsze cosplaye - świetny duet Harley Quinn i Joker, Bellatrix Lestrange, wiedźmini, Baymax. Do tego stroje steampunkowe i radosna gromadka postapowców z Rafinerii, którzy tak serdecznie zapraszają na swój Antykonwent, że może faktycznie w przyszłym roku spróbujemy 100% Czystego Tornado.
Punkty programu, które zaliczyliśmy:
- Apokalipsa - popkulturowe mity kontra rzeczywistość. Jaki będzie "koniec świata, jaki znamy?" - czym jest ryzyko, czym jest bezpieczeństwo i czy bardziej nam grozi powódź czy naziści z kosmosu na dinozaurach?
- Creepypasta dla początkujących - czyli smile dog, Jeff i Slenderman - strrrraszne urban legends
- Seksualność w średniowieczu - o dziewictwie, rozwiązłości i celibacie. Plus to, czy Jadwiga Andegaweńska wysłała posłów do Jagiełły, żeby sprawdzić, czy aby nie jest niedźwiedziem i o tym, jak Freud z pism Lutra wywioskował, że opisy postaci diabła są skutkiem gwałtów (nic nie wiadomo natomiast na temat relacji Lutra z matką)
- Kobieta-Ślimak, spotkanie autorskie - o świecie Kawaii Scotland i syrenach-owcach, o RPG kotkach z Opowieści z Nyanii i Korpotale. Plus szczęście Ilony, spowodowane tym, że spotkanie było w zwykłej sali a nie na scenie, gdyż na scenie się stresuje, że będzie musiała śpiewać - na Balticonie nie dość, że była scena to i stało pianino.
- 15 lat od "Stars in Black" - czy wreszcie powstanie wersja pełnometrażowa? (w ramach Starforce) - spotkanie ze Staszkiem Mąderkiem i opowieści o tym, jak dawniej robił ujęcia na trawie, zamiast z klasycznym greenscreenem.
- Kanibal z Rotenburga - O człowieku, który dobrze pojadł - czyli o niecodziennej relacji dania i smakosza. Przez żołądek do serca! I ciekawostka - wg szacunków ok. 5% populacji Niemiec to kanibale...
- Od projektu Manhattan do Car Bomby - intrygująca historia bomby atomowej - o eksperymencie Trinity, co oznacza kryptonim Broken Arrow, czym właściwie był "gadget" i dlaczego ludzie nad nim pracujący kuli na pamięć formułkę do odpowiadania na pytania o to, czym zajmują się w pracy - robieniem dziur w pączkach.
- Murder Ballads - o Ellen Smith, Staggerze Lee, Belle Gunnes i innych niesławnych bohaterach piosenek z Renatą Romanowską
- Podstawy shibari w praktyce. Warsztaty 18+ - jak wiązać, żeby było fajnie i nikogo przy tym nie uszkodzić. Ponieważ było to spotkanie z założenia praktyczne, okazało się niezbyt pouczające dla tych uczestników, dla których zabrakło kawałka ćwiczebnego sznurka.
- Lovecraft vs kino - o lepszych i gorszych dziełach kinematografii, inspirowanych twórczością H.P.Lovecrafta - od ciekawych, niezależnych produkcji po koszmarki w rodzaju "Cthulhu Mansion"
- Vrykolaki, zmory i upiory - czyli wszystko, co chciałbyś wiedzieć o stworach - o lamiach, adze, lemurach i innych krwiopijcach.
- Strachy na Lachy, czyli jak to naprawdę z wilkołakiem było - o tym, jakie choroby pomogły w powstaniu mitów o wampirach, wilkołakach, krasnoludach i syrenach, czyli rzadkie schorzenia od choroby Marfana do dysplazji Lewandowsky'ego-Lutza.
Poza prelekcjami zawędrowaliśmy też do części handlowej w CSW - luby obkupił się w kostki, poszaleliśmy na loteriach fantowych organizowanych przez kilka stoisk - mamy garść pinów, plakat, poduszkę z Kotem z Cheshire, kolczyki z krakenem Greyjoyów i inne cudy.
W sobotę wzięliśmy też udział w Książkobraniu w podziemiach Collegium Maius, wieczorem natomiast w imprezie konwentowej. Najpierw trafiliśmy do Hadesu na część nieoficjalną - fajne miejsce, bardzo przypomina mi pewną rockową mordownię, w której miałam okazję kiedyś pracować, stąd czułam się tam nadzwyczaj swojsko.
Impreza oficjalna odbywała się w Pubie Kredens - klimatyczne miejsce z wejściami do toalet ukrytymi w regałach z książkami, mnóstwem bibelotów i siedzeniami kinowymi przy barze. Obsługa robiła konwentowiczom zdjęcia, co zaowocowało nam wygraniem w konkursie na ich fanpejdżu 30 pesos do wydania w Kredensie przy następnej wizycie.
Kilka ogólnych spostrzeżeń. Nie udało się zobaczyć/zrobić wszystkiego, co chcieliśmy. Ani nawet połowy z tego. Niestety, czas się kurczy, kiedy czasem trzeba iść coś zjeść, przebrać się, przemieścić z jednego do budynku do drugiego. Część fajnych prelekcji nam umknęła - coś się nie odbyło, coś przełożyli, coś skończyło się z opóźnieniem albo rozmawiało się jeszcze z prowadzącym i nie szło zdążyć na kolejny punkt. Życie na konwencie to sztuka wyboru. Mimo pewnych drobnych niedogodności, w postaci np. pryszniców w kontenerze obok szkoły (i tak dobrze, że były. Drugi sleeproom zdaje się nie dawał możliwości dokonania ablucji), konieczności wymeldowania się ze sleepa przed końcem ostatnich prelekcji i ograniczonej ilości many, Copernicon 2015 w połączeniu ze Starforce zaliczamy do udanych imprez.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz, zapraszam do obserwowania :)