środa, 13 stycznia 2016

Czy warto czytać złe ksiązki?

Czy warto czytać złe książki?
Czy może bezpieczniej uznać, że o gustach i kolorach się nie dyskutuje?
Otóż... dyskutuje się, jak najbardziej. Co prawda wiadomo, że racja jest jak dupa - każdy ma swoją, ale...
Przecież o ile mniej powodów do wywyższania się nad innymi mielibyśmy, gdyby miało być inaczej. A mi akurat nie wystarczy sama satysfakcja, że jestem tak bardzo lepsza od randomowych szpagaciar, bo noszę glany zamiast białych kozaczków i mam naturalne, ciut nieregularne (symetria jest estetyką głupców!) brwi, zamiast tych odrysowanych od szklanki. Muszę jeszcze osądzić inne gusta ;)

źródło

Bo czym właściwie jest zła książka? Jak ją zdefiniować?
Dobra książka może zmienić czyjeś życie - subiektywne
Po skończeniu dobrej książki czujesz się, jakbyś stracił przyjaciela - subiektywne

Jest napisana dobrym stylem - jak to ocenić obiektywnie? Czy lepsza jest wartka akcja, dobrze zbudowane postaci z krwi i kości, dbałość o realia historyczne i merytoryczne, żywe dialogi, poprawny język? Każdy szuka w końcu czegoś innego. 


Nie oczekuję od każdej książki, że mnie "odmieni". Mam różne potrzeby i różne dzieła je zaspokajają (czasem potrzebuję zwykłego kryminału zamiast etiopskich powieści eksperymentalnych), jednak najważniejsze kryterium - żeby mnie nie bolały w mózg... 
Unikam Paolo Coelho, E.L. James, Janusza Wiśniewskiego - nie oceniam ich a priori, z wszystkimi tymi wybitnymi twórcami miałam styczność i odmawiam dalszego kontaktu. Nie odważyłam się natomiast na literaturę pani Felicjańskiej. Przeczytałam natomiast Zmierzch, czasem czytuję Mastertona - kupiłam niedawno jakieś jego dziełko, nie pamiętam nawet tytułu, jednak podtytuł o Nuklearnej zemście podbił moje serce. Nie nazwę jednak ani jednego ani drugiego dobrą literaturą. 
Za jedyną korzyść płynącą z czytania niektórych "dzieł" jestem w stanie uznać wyłącznie fakt zapoznawania się z pisownią wyrazów. O ile oczywiście chociaż korekta danej książki była porządna. Najczęściej jednak jedyną nauką płynącą z czytania tych wytworów jest silne postanowienie nieczytania ich więcej. 


Tak całkiem serio uważam złe książki za odpowiednik fastfoodów. Niby ugasi apetyt, ale zbyt wartościowe nie jest. W zbilansowanej diecie sporadyczny wybryk w postaci czegoś takiego to jednak nie tragedia ;) Są to często też guilty pleasures - coś tak złego, że aż cudownego. Nie warto jednak czytać byle czego, dla samego faktu czytania - mózg się nie zbuntuje tak, jak żołądek po przedawkowaniu zupek chińskich. 
Fakt, nie czytam wyłącznie Orwella, Szekspira czy Gombrowicza, w dużej mierze trzymam się głównie literatury popularnej. 
 Jednak o ile niektórym odbiorcom przeczytanie Iliady nie pomoże, o tyle innym czytanie Bridget Jones nie zaszkodzi. 

2 komentarze:

  1. Zgadzamy się. Nigdy żadna książka nie zaszkodzi :D Nawet te "złe" :D

    Pozdrawiamy gorąco i zapraszamy do nas :)
    rodzinne-czytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaaale właśnie niektóre złe szkodzą ;) np. jedna z ww autorek wyświadczyła niedźwiedzią przysługę scenie BDSM poprzez wyjątkowo nieumiejętne jej przedstawienie i wypaczenie jej obrazu.
      plus samo jej czytanie jest obraźliwe dla rozumu, ergo szkodzi ;>

      Usuń

Dziękuję za komentarz, zapraszam do obserwowania :)